dream love eat

niedziela, 4 sierpnia 2013

If it can be dreamt, it can be done...


Marzenia... Któż ich nie ma... 
Jako dziecko miałam ich wiele, np. żeby dostać piękną Barbie, oczywiście chciałam pieska, trzymałam kciuki, żeby w wakacje pojechać nad morze na całe 2 tygodnie, a z babcią i dziadkiem przejechać się pociągiem do poznańskiego zoo:) Pamiętacie te fajne malutkie tekturowe bilety PKP?:) na co komu teraz takie wielkie płachty papieru?! 
Ponieważ jestem dzieckiem wczesnych lat ' 80 niewiele nam było potrzeba do szczęścia, m.in. piaskownica, drabinki, piłka, guma do skakania, sznur oraz wena twórcza i zabawa była na cały dzień:) No właśnie jeśli chodzi o sznur, w sobotnie popołudnia służył przede wszystkim do zatrzymywania samochodów nowożeńców, którzy obrzucali nas cukierkami a przy odrobinie szczęścia pieniędzmi:) ach, jacy byliśmy szczęśliwi gdy okazywało się, że starczy dla każdego na małego lub dużego(!) loda:) konsumując swojego, najczęściej śmietankowo-czekoladowego loda, marzyłam o tym, by w przyszłości w taki sam sposób sprawić radość jakimś dzieciom... Cóż, ja dorosłam, czasy się zmieniły a wraz z nimi marzenie... 
Nie chciałam już być tradycyjną polską panną młodą, chciałam ten dzień przeżyć po swojemu - wymarzyłam sobie ślub za granicą w promieniach gorącego słońca:) marzenie to spełniło się już prawie 3 miesiące temu:) faktycznie, w USC i kościele było trochę więcej załatwiania niż w przypadku krajowego ślubu, ale nie na tyle by sie zniechęcić i poddać! Naprawdę było warto i gdybym miała podjąć decyzję jeszcze raz, byłaby taka sama:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz