Marzenia... Któż ich nie ma...
Jako dziecko miałam ich wiele, np. żeby dostać piękną Barbie, oczywiście chciałam pieska, trzymałam kciuki, żeby w wakacje pojechać nad morze na całe 2 tygodnie, a z babcią i dziadkiem przejechać się pociągiem do poznańskiego zoo:) Pamiętacie te fajne malutkie tekturowe bilety PKP?:) na co komu teraz takie wielkie płachty papieru?!
Ponieważ jestem dzieckiem wczesnych lat ' 80 niewiele nam było potrzeba do szczęścia, m.in. piaskownica, drabinki, piłka, guma do skakania, sznur oraz wena twórcza i zabawa była na cały dzień:) No właśnie jeśli chodzi o sznur, w sobotnie popołudnia służył przede wszystkim do zatrzymywania samochodów nowożeńców, którzy obrzucali nas cukierkami a przy odrobinie szczęścia pieniędzmi:) ach, jacy byliśmy szczęśliwi gdy okazywało się, że starczy dla każdego na małego lub dużego(!) loda:) konsumując swojego, najczęściej śmietankowo-czekoladowego loda, marzyłam o tym, by w przyszłości w taki sam sposób sprawić radość jakimś dzieciom... Cóż, ja dorosłam, czasy się zmieniły a wraz z nimi marzenie...
Nie chciałam już być tradycyjną polską panną młodą, chciałam ten dzień przeżyć po swojemu - wymarzyłam sobie ślub za granicą w promieniach gorącego słońca:) marzenie to spełniło się już prawie 3 miesiące temu:) faktycznie, w USC i kościele było trochę więcej załatwiania niż w przypadku krajowego ślubu, ale nie na tyle by sie zniechęcić i poddać! Naprawdę było warto i gdybym miała podjąć decyzję jeszcze raz, byłaby taka sama:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz